pierwsza noc (fajne kolorki) po zrobieniu 1km czulismy, jakby minelo 20km noc u dziadka-rzeznika sextet na tle statku, w ktorym spalismy darmowa nocka w ciezkich warunkach jemy na sile kaczke w sosie ananasowym
turystyka rowerowa kwitnie.. czyli podroz fura z rowerami Szymon na tle owiec... i tak przez 3 dni boska kromka po polsku w Holandii wschod slonca na 30-tokilometrowym nasypie miedzy morzem z dwoch stron masakracja slupka, czyli powazny wypadek 6 km przed celem cel zaliczony parking w Amsterdamie
dzielnica Red Light District.. hot hot hot all bejbs.. promenada w Hadze niebiescy na koniach po promenadzie napieramy szukac noclegu przy zajebistym zachodzie nocleg znaleziony! ja, plaza, Haga, klimat, sens zycia jakas katedra - nice



Wypad typu "weekendowy", czyli...

Swinoujscie - Amsterdam:


Rok 2003. plan: jade do Hiszpani. Na studiach (kierunek informa, Polibuda Poznanska) spotykam Daniela, ktory chce jechac ze mna ( zarazam go swoimi ideami ). W lato, 2 tygodnie przed wyjazdem nic prawie nie jest gotowe (czyz to nie piekne?), ale lamie obojczyk ( polecam zwalniac na zakretach w czasie ulewy ), o czym dowiaduje sie tydzien pozniej. Nie wiem czemu, ale nikt nie chcial ze mna w takim stanie jechac do Hiszpani... dziwne :>. Trudno, ja juz nie wiem co robic, ale.. za 2 tyg Szymon jedzie do Amsterdamu, no to zabieram sie z nim. Bierzemy jeszcze 2 qmpli z mojej klasy z LO.

Przygotowania: ja tylny bagaznik, prawie zlamany, ulepszam, teraz pracuja nad nim 4 osoby:

Teraz moj bagaznik wytrzymuje conajmniej 40 kg przy przeciazeniach kilku G. Dzien przed wypadem udaje mi sie kupic przedni bagaznik na normalne sakwy do roweru 28" (w calym Szczecinie byl tylko 1 taki bagaznik, a ja po prostu kupilem w Swinoujsciu bagaznik 28" na tyl, i wkrecilem go na przod). Teraz przedni bagaznik nachylony jest pod katem 15 stopni od poziomu. Skorzane siodelko rozgrzalem opalarka i nasmarowalem olejem jadalnym, zeby zaimpregnowac, bo juz pekalo; potem wypolerowalem brazowa pasta do butow, robilo wrazenie. Lancuch mam tylko za krotki, bo go wymienilem, wymienilem tez zebatki przednie i tylne. Pomalowalem na nowo kierownice. Wkrecilem na bok kierownicy lustetko.
Qmpel dal swoj rower do centrowania, niestety gosc oddal mu rower z innym kolem, ktore nawet zamiast 6, mialo 7 zebatek z tylu.

Dzien przed wyjazdem: jest polnoc, ja niespakowany ucze sie przy browarku centrowac kola, nawet mi wychodzi, o 2 w nocy ide spac, wstaje o 6, robie hamulce, dynamo, lusterko, ogolnie robie wszystko, patrze czy sakwy wogle pasuja na bagazniki, pasuja, ok, mam 2 godz do wyjazdu, zaczynam sie pakowac (kupilismy zarcia na 2 tygodnie). Nie bardzo sie mieszcze, mam 30 min spoznienia, zbiegam na dol, prowizorycznie przyczepiam all na rower, chleby sie nie mieszcza. Przynajmniej w tym roku mam dwie sakwy i spiwor, za to nie mam lodowki ani namiotu 7 kg. Wyjezdzam z klatki... wykonujac pierwszy skret stwierdzam, ze nie wyszedl mi za bardzo, wiec wjezdzam bike'iem w woz sasiada. Spotykamy sie wszyscy w koncu pod Zabka, nikt nie panuje nad swoim wehikulem, ja wole nie myslec ile kg na niego wladowalem, boje sie o szprychy, po moim centrowaniu co druga szprycha jest luzna, ale ich kosztem wolalem miec dobre tylne hamulce. Przekraczamy granice.

Dzien 1 - costam.
Dzien 2: costam.
Dzien 3: rozbijajac powietrze, zjezdzam na droge rowerowa, i obracam sie widzac, ze reszta dalej pruje asfaltem, zagapiam sie po to, by po chwili zjechac z drogi rowerowej, a odruchowo probujac na nia wjechac (byla na podwyzszeniu w porownaniu z trawa, cos a'la kraweznik) wjezdzam cudem, trace panowanie nad masywna kierownica i wybiegam z roweru, ktory niecale 20km/h ( zdazylem przychamowac) wywraca sie, a kierownica robi 180 stopni; ja wyskakujac przed rower biegne dalej, jest brecht. Wracam po rower (zwiekszajac tym samym szanse dojechania do Amsterdamu), ale czuje wyciek gazu - no tak, poszedl mi plastikowy palnik na wbijane butle wraz z butla. Od dzis zeruje na gazie qmpli.

Dzien ktorystam: jade za Burakiem jako ostatni, leze na kierownicy oparty na niej tylko lokciami (wiekszosc trasy tak jechalem), trzymajac dystans 5-10 cm za buraka rowerem by zmniejszyc opor powietrza. Szymon zauwaza fajne miejsce do poludniowej siesty i daje po hamulcach. Ja juz niestety nie zdazylem, wjezdzam Burakowi w tylne kolo, trace panowanie nad kierownica i.. standardowa wersja zdazen.

Dzien ktorystam: za szybko jade za Burakiem, wpadam na niego, trace panowanie nad kierownica, zdazam przychamowac tylko po to, zeby po chwili wpasc w znak - jakis koles widzac mase 130 kg ( ja 70 + rower 60 - conajmniej ) nie wiedzial co sie dzieje, lecz ja wytrenowany w tych trickach wstaje i daje dalej jakby nigdy nic. W druga noc wciskamy sie do jakiegos dziadka, mowimy ze nie mamy gdzie spac i ze nie mamy wody, dziadek zaprasza nas do domu, daje wypasiona kolacje. Caly czas ma fajke w ustach, ktora co chwila wypada mu (zdj 3). Dziadek czestuje nas browarami (flaszki odmowilismy); ja daje dziadkowi jednego z 4 Zywczykow, ktore wzialem ze soba. Idziemy w kime, ale wpierw widzimy jakas a'la mini tarantule, chcemy ja wyeliminowac jakze za malym do tego czynu sandalem, Burak bierze mojego sandala i podaza za "robaczkiem", ktory ucieka do drugiego takiego za dywan. Unicestwiamy jednego z nich i walimy w kime. Rano dziadek daje nam lejacy sloik smalcu, ktory bije sie Burakowi w torbie, zalewajac wszystko. Szukamy stacji benzynowej, kazdy po kolei stawia w WC, co niezbedne (ja stawialem 2 razy), po 2 godzinach jedziemy dalej. Costam costam, nie pamietam. Po drodze, lekko zziajani zahaczamy o tereny wodne... mowiac dokladniej naciagamy slipy na poslady i lecimy do wody; tak... woda, w ktorej sie kapalismy, okazala sie kapieliskiem dla psow (zdj 4) - stad pewnie tyle klakow na nas potem zostalo. Dojezdzamy wieczorem, pytamy sie kogos czy mozemy spac na polu, klientka mowi ze to nie jej pole, wiec rozkladamy sie. Ja odpalam drugiego Zywczyka, cieszac sie natura. Slyszymy jakas muze, nie wiemy skad. Po jakims czasie tnac pole, idzie do nas jakis gostek: no to sie wyspalismy, se myslimy. Ale spoko, ziomal wporzasiu, mowi ze to jego pole i ze mozemy tu spac, pyta gdzie jedziemy. Mowi nam ze ta muza to 8 km stad, bo raz na rok jest impreza w jakimstam miasteczku, a ludzie jada tam sie bawic i palic haszysz, w tym jego syn i corka. Gosc po chwili stwierdza zebysmy rozwalili sie u niego na podworku ( trawka to istny weembledon tam ). Rozkladamy sie, gospodarz mowi ze wklasnie ma impreze i ze ma reszte szaszlykow i kielbasek z grilla.. wiec gospodarzowi odmowic nie wypada, przyjmujemy jedzienie wraz z browarami. W zamian dajemy rano polska czekolade. Jedziemy dalej, Sokol mowi, ze jego tata pracuje na statku, ktory jest w Bremer-haven. Jedziemy tam. W miescie pytamy kilku gosci na rowerach, gdzie jest port - z tego co widzialem to goscie chyba caly czas na faze po miescie jezdza rowerami - chyba jakas nowa subkultura, faza, to mi sie podoba, podjaralem sie 21 wiekiem normalnie. Jedziemy z gosciami ok 30km/h do portu po miescie, faza. Dojechalismy, wchodzimy na 323-metrowej dlugosci statek S.S.Norway ( okolo 10 pieter ) (zdj 5). Na statku tylko zaloga, bo statek w naprawie - kociol sie zepsul w statku parowym. Od tej chwili jemy po 5-10 posilkow na dzien. Zostajemy tam cala dobe. Dostajemy po kajucie na 2 osoby ( ciepla woda! ihaa, telewizor, telefon, iTD..). Idziemy do kuchni. Tam po kilka cieplych potraw ( bekony, kaczka w sosie ananasowym iTD.. nic ponizej tego ) - ja sie boje tego jesc, bo to dla mnie za dobre. Ale wcinam ostro (zdj 7), otwieram lodowke, a tam w puszkach Cola, Pepsi, Sprite, Fanta iTD.. all oczywiscie za free... obok cieple buleczki i dystrybutory ( z zimnym sokiem pomaranczowym iTD..). Nie wiedzialem ktora z 10 rodzajow pieczeni wybrac na bulke tak, zeby pasowala do Chinskiego sosiku. Wspomnienie o tym, ze w kuchni stalo gigantyczne wiadro pelne kostek lodu i najlepszych browarow swiata, oraz znajdowaly sie polki z winami i nie tylko, byloby przesada, dlatego nie wspomne o tym (doskonale widac na zdjeciu 7). Od rana gramy w Playstationa 2 na ponad 40-calowym TV z niezlym naglosnieniem ( ze tak skromnie powiem ). Potem gramy w bilarda i lotki ( oczywiscie nadal wszystko za free ). Wieczorem opuszczamy z trudem miejsce i podazamy dalej. Spimy zapomnialem gdzie. Next dnia przekraczamy granice ( nawet nie wiedzielismy kiedy, bo granicy oczywiscie nie bylo ). Spimy gdzies miedzy owcami, nad morzem, i tak kolejne kilka dni (zdj 9). W jedna z nocy jedziemy wieczorem po jakiejs pobocznej, niczym polnej drozce.. spotykamy kilka ( jak nie kilkanascie ) fajnych lasek na koniach.. i niestety ich opiekunke. Pykamy naszym wenom zdjecia. Jedziemy jeszcze 1 km i rozbijamy sie ze spiworami i kimamy ( namiot w ciagu 2 tyg rozbilismy moze 2, a moze 3 razy ). O 1:30 w nocy budza nas reflektory samochodu. Wpierw myslalem ze chca nas okrasc, potem kapnalem sie, ze to patrol policji, gadaja cos do nas po Holendersku, potem niemiecku, az w koncu po ang dogadujemy sie, walimy im scieme, ze bylo bardzo pozno, a my bylismy wycienczeni i nie moglismy znalezc pola namiotowego, i ze postanowilismy sie na kilka godzin polozyc, i czy mamy stad isc; Oni powiedzieli, ze spoko, zebysmy spali dobrze ( "sleep well" ), i tylko zebysmy posprzatali po sobie, bo okazalo sie, ze spimy w rezerwacie zwierzat :>. Nie ma to jak noc na lonie natury. Kolejne dni nadal jedziemy miedzy owcami, lapiac ich klocki w bieznik. W koncu Szymon puszcza o cos tam focha, bo nie moga sie dogadac jak dalej jedziemy... przyspiesza na prostej o 12 w poludnie przy okolo ( ponad? ) 35 st C w cieniu do 40km/h, ja go doganiam, od teraz jedziemy ze srednia 38km/h, miesnie mi sie grzeja, nie mam wody w bidonie, i tak przez next 25 minut. W koncu gubimy Buraka i Sokola, Burak wyprzedza Sokola i jedzie jak ustalilismy, a Sokol zbacza z drogi, spotykamy sie dopiero z nim wieczorem. PS: niesamowite uczucie, jak jedzie sie 40km/h miedzy owcami, a te robia: "meeee", slyszac jakby samochody nas mijaly (na poczatku glosne "meee" i szybkie, a potem wolna koncowka "..eee" i niski ton - efekt Dopplera z fizyki). Faza. Potem jeszcze troche pedalowania i... jestesmy 6 km od Amsterdamu, ja sie ciesze ze dojedziemy, ale nie na dlugo.. stara wersja zdarzen, tylko troche drastyczniejsza: jadac 5-10 cm za Burakiem gadam cos do niego, jedziemy wszyscy 30km/h, ja ostatni, cala grupa jedzie prosta, zbaczajac na prawo, a ja zagadany chcialem sprawdzic co jest przed nami, lekko wychylajac sie na lewo. W tym momencie w ulamku sekundy zawinalem sie na slupku z grubej blachy szerokosci 20 cm (zdj 12). Co za debile stawiaja slupki na srodku drogi?? ( potem bylo ich wiecej, a ja przed kazdym bylem z gory ostrzegany ). W jednej sekundzie masa 130 kg zatrzymala sie na slupku, nawet sie nie odbil od niego rower, ja wylatujac przed kierownice, poniewaz lezalem na niej, odbilem sie od niej udem i powrocilem na siodelko/rame (nie pamietam), ale schodzac z roweru zobaczylem pare gwiazdek, machnalem na rower i zaczalem dalej isc z buta brechtajac sie. Potem cofnalem sie po rower, by zobaczyc uszkodzenia.

Diagnoza roweru: zlamana rama przy tylnej osce od rury idace w kierunku siodelka, zlamana oslonka na lancuch, licznik mi wypadl z roweru, przednie kolo sprasowane, przedni bagaznik lamiac sie o obracajac o 180 stopni wzdluz osi prowadzacej tak jak rama, wygial sie i prawie wbil wylamanymi pretami (wczesniej - przed zlamaniem - prety te stanowily jeden pret) w opone. szprychy nie mialy nic do powiedzenia, bo byly luzne (na szczescie nie poszly szprychy od przeciwnej strony od naciagu w czasie wypadku). Mi sie nic nie stalo poza siniakiem na udzie, i pozatym, ze nadwyrezylem se dosyc mocno obojczyk, ktory mi sie dopiero zrastal, a ktory zlamalem 3 tygodnie przed wyprawa ( zrastanie obojczyka z gipsem = 4-6 tygodni ). Kombinerkami naprostowalem skutecznie bagaznik, przednie sakwy przelozylem do tylu ( kolo tylnych sakw, karimaty, czesci namiotu i spiwora ) ( wtedy jeszcze nie wiedzialem, ze z tylu mam zlamana rame ). Dojechalismy do Amsterdamu, miasta swawoli (zdj 13). Wynajelismy na 2 noce komercyjnie pole namiotowe, zeby miec gdzie zostawic ekwipunek, i wyszlismy na miasto. Wypas, polowa uliczek to uliczki wodne ( obok nich sa takze normalne ), wszedzie Coffeeshop'y ( haszbary ). Spalajac "kalorie" na polu namiotowym nie czulem sie sam, podczas gdy ponad 50 namiotow robilo to samo :>. Klimat na polu ciekawy: w jedna noc kazdy namiot udawal na cale pole odglos jakiegos zwierzecia, i tak na zmiane, a drugiej nocy wszyscy sie brechtali na zmiane, i tak cale pole ( niesamowity efekt ) - jak widac nie trzeba znac jezyka, zeby dogadac sie z roznymi narodowosciami. W ostatnia noc w Amsterdamie poszlismy na "Red lights district" (zdj 15), czyli dzielnice pan za zeta, ktore kosztowaly od 20 do 50 euro ( nie to zebym byl zainteresowany oczywiscie ). W miescie tym dokonano (prawdopodobnie) spozycia pierwszej butelki i puszki "Zywczyka" - dowody na zdjeciach. Przez kolejne dni jechalem ostatni, ciekawe dlaczego, a moje tylne kolo chodzilo po jakiej plaszczyznie tylko chcialo skutecznie ocierajac sie co obrot o rame. Balem sie ze odpadnie calkiem - dlatego jechalem dalej :>. Dojechalismy do Haagi, gdzie spalismy na plazy (zdj 19) ( wypas maja molo i fajne budynki nad plaza - zdj 20 ), w nocy tylko przeszkadzala mi prasowarka do piasku jezdzaca tuz kolo naszych glow. Potem odwiedzilismy Rotterdam iTD... W miedzyczasie oczywiscie zachaczalismy o stacje benzynowe, by uzupelnic wode, nawinac zapasy srajtasmy, postawic klocki, umyc menaszki i wykapac sie w zlewach, do co niektorych nie miescila sie nawet glowa ( raz sie nawet ogolilem ). Raz jedna ziomala powiedziala ze obserwowala nas w kamerze (przed WC oczywiscie), i ze to nie prysznic, ale nie wiem czy chciala tym tekstem na mnie wrazenie zrobic czy co... Jakos tak sie zlozylo ze nie mialem juz potem gazu ( qmple mieli tylko tyle co na siebie ). Na jedzenie w Holandii nie bylo mnie stac ( po co mam placic 15-20 zl za chleb, skoro mam makaron z Polski ). No wiec wymyslilem, ze skoro groch nasiaka, to czemu nie makaron? No i zalewalem na noc woda 250g makaronu, a rano do tej ochydnej gumy/papki makowej ( czyt. makaronu ) dodawalem sos Amino i jadlem. Moim ostatnim posilkiem pamietam byla zupa grochowa (z proszku), z wkrojonym ziemniaczkiem ( znalazlem na szosie ) i cebulka ze szczypiorkiem ( rosly na polach kolo drogi ) - pycha. Pod koniec trasy odbijalo nam juz i zaczelismy sie zdezac rowerami, oczywiscie nie obylo sie bez paru upadkow, ale to juz mielismy (przynajmniej ja) opanowane. I tak okrazajac Holandie wrocilismy do Niemiec ( Emmerin ), gdzie przyjechalismy za wczesnie, a potem czekalismy 40 godzin na stacji kolejowej na nasz pociag ( bilety Wohenende ). Ludzie troche sie dziwili jak wysiadali i widzieli qmpli gotujacych w menaszkach na gazie zarcie. Mi natomiast wcale nie przeszkadzaly przejezdzajace pociagi 2 metry ode mnie, ani ludzie wysiadajacy z nich.. twardo spalem w polarze i bandamce na karimacie polozonej na glebie tuz kolo torow. 6:45, odbija nam maxymalnie, wreszcie nasz pociag, potem jeszcze tylko 6 ( a moze 7, nie pamietam ) przesiadek, i po 16 godzinach granica. Szymon cos wspominal o niespodziance - To Marta i Israel (ktory przyjechal do niej z Hiszpani), z ktorymi rok temu bylismy w Kopenhadze na rowerach, czekali na nas przy granicy. Ja z obladowanym rowerem od razu pojechalem z nimi do pubu. wypilismy browarki i spalilismy fajke pokoju (o czym nie kapneli sie, albo chcieli sie kapnac przechodzacy metr obok stroze prawa).

Czy moj rower wogle jeszcze gdzies pojedzie? Trza dac go do zespawania, a felge na nowo wyklepac, a moze cos z tego bedzie. w kazdym razie rama byla juz spawana w dwoch miejscach ( tam gdzie sie zlamala w drodze do Kopenhagi ).
Obecnie rama ma zlamania w 3 miejscach.